niedziela, 29 grudnia 2013

Isabelle Laflèche "Kocham Paryż" ("J'adore Paris")


Tłumaczenie: Dorota Malina
Data wydania: 13 listopada 2013 rok
Ilość stron: 352
Tom w serii: 2

Elementy fantastyczne: brak

Po przeczytaniu części pierwszej - "Kocham Nowy Jork", z niecierpliwością czekałam na kolejną odsłonę losów Catherine. Zauroczyła mnie ona swoją lekkością jak i ciekawym modowym tematem. "Kocham Paryż" kontynuuje wspomniane przeze mnie postulaty, dodając do tego jeszcze więcej klimatycznego Paryża! Muszę jednak przyznać, że według mnie, książka ta nie podtrzymała bardzo zadawalającego poziomu poprzedniczki. 

Catherine, bohaterka bestsellerowej powieści “Kocham Nowy Jork” wraca do rodzinnego miasta. W Paryżu czeka na nią wymarzona praca w domu mody Christiana Diora, ukochany Antoine i stęskniona maman. Świat znów należy do niej, wystarczy jedynie upewnić się, co aktualnie nosi się w mieście miłości i voilà!
Czy aby na pewno? Catherine dzięki nowej pracy pozna świat mody niejako od podszewki. Listy i telefony z pogróżkami, potyczki z oszustami, do tego coraz bardziej wymagający związek – przed bohaterką kolejne, nie lada wyzwania. “Kocham Paryż” kanadyjskiej pisarki Isabelle Laflèche to energetyzująca podróż do świata haute couture pełnego luksusu. I   bezwzględnych fałszerzy.
Opis pochodzi od wydawcy.

I w tej części odnajdziemy świetny modowy klimat i to nie w wydaniu zwyczajnym. Catherine ma dość wyszukany i specyficzny styl, które z pewnością pobudza kreatywność czytelnika. Autorka bardzo dobrze wplata również wszelakie wątki ze świata dzisiejszej mody oraz fakty z życia ludzi z nią związanych, co jest interesujące. Czytelnik ma wrażenie jakby otworzył zupełnie nowe wrota, za którymi pełno jest tajemnic, ciekawostek oraz niesamowitości, czekających tylko na poznanie.

To co najbardziej urzekło mnie w obu powieściach to klimat, czy to Nowego Jorku, czy Paryża. Isabelle Laflèche dość niespotykanie, potrafi poprzez świetne opisy jak i wyjątkowe informacje wpłynąć na wyobraźnię czytelnika. Razem z Catherine poruszamy się po mieście poznając ciekawe kawiarnie, butiki, czy miejsca. Paryż rysuje się tak jak w wyidealizowanych wyobrażeniach: romantyczny, przepiękny i odrobinę tajemniczy.

Jednak jest coś co odrobinę ostudziło mój zapał w ocenie tej książki. Mianowicie mam na myśli główną bohaterkę, która wydaje mi się mieć zupełnie pomieszane priorytety, niepoukładane w głowie oraz dość dziecinne nastawienie, w jej opisie przychodzi mi również na myśl słowo "pusta". W poprzedniej pozycji, nie odczuwałam tego w ten sposób, ale w tej naprawdę był to irytujący element.

"Kocham Paryż" to książka przyjemna i ciekawa, przez swoją dobrze zgłębioną modową tematykę, wyróżnia się na tle "zwykłej" kobiecej literatury.

Moja ocena: 6/10

Buziaki, Patsy :)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wesołych Świąt!


Życzę Wam wszytskim, na te Święta Bożego Narodzenia,
dużo radości, zdrowia, rodzinnej atmosfery, oraz pociesznego zimowego widoku za oknem :).
Aby te dni przyniosły Wam wiele ciepłych wspomnień jak i cudownych prezentów (czytaj lektur).
Wesołych Świąt!


Życzy, Patsy.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Muzyczny Poniedziałek VI


Hejo!
Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić moim ostatnim ulubieńcem. Piosenka, którą wykonuje ten zespół, myślę że jest wszytskim znana jest to Wake Me Up (by Avicii), w której podobają mi się jedynie fragmenty z tekstem... Dlatego tak bardzo ta wersja przypadła mi do gustu! Wykonuje ją zespół stworzony w amerykańskim programie X Factro. Wykonanie jest naprawdę świetne!



Miłego słuchania!

piątek, 29 listopada 2013

Richelle Mead "Magia indygo" ("The Indigo Spell")


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Tłumaczenie: Monika Gajdzińska
Data wydania: 11 września 2013r.
Ilość stron: 410
Tom w serii: 3

Elementy fantastyczne: obecne

Mimo mojego już bardziej zaawansowanego (jak na fantastykę młodzieżowo - wampiryczną, którą omijam już szerokim łukiem) wieku, ciągle darzę zaufaniem Richelle Mead po tych wszystkich emocjach, które mi już tyle razy dostarczyła. "Akademia Wampirów" naprawdę wywierciła dla niej miejsce, prawdopodobnie na zawsze, w moim czytelniczym sercu. Jednak jak już wspomniałam starość nie radość (żarcik) i emocje trochę w przypadku takich książek opadają, chyba, że to sama  książka trochę zawodzi... No właśnie, i tu jest moja zagwozdka. 

Sydney jest rozdarta pomiędzy tym, czego uczyli ją alchemicy, a tym, co podpowiada jej doświadczenie i… serce. Zżyła się z podopiecznymi w Palm Springs i nie potrafi myśleć o przyjaciołach jak o wynaturzonych i złych istotach. A szczególnie nie potrafi tak myśleć o Adrianie. Wie, że ich związek nie jest możliwy, ale nawet sama przed sobą nie może zaprzeczyć, jak się czuje w jego bliskości. Jakby tego było mało – uczennicom pobliskiego college’u zagraża wyjątkowo potężna czarownica. Jeśli Sydney w porę nie opanuje zaklęć obronnych, sama może paść jej ofiarą.  
Sprawy pogarsza jeszcze odnalezienie Marcusa, tajemniczego rebelianta, który opuścił szeregi alchemików. Mężczyzna twierdzi, że zwierzchnicy Sydney mają konszachty z wojownikami światła. Dziewczyna musi rozpocząć śledztwo…
Opis pochodzi od wydawcy.


Jak zwykle muszę pochwalić autorkę za świetny portret bohaterów, których z łatwością można polubić. Richelle Mead realistycznie i ciekawie przedstawia stworzone przez siebie postacie, umożliwiając czytelnikowi analizę ich pobudek jak i zachowań. Akcja prowadzona jest w bardzo dobry sposób oraz w przystępnym tępie, choć zdarzają się momenty bardziej statyczne. Odbiór powieści, jak zwykle, ułatwia przystępny dla czytelnika język, który jednocześnie w żadnym razie nie jest prostacki. 

Jednak jest pewno "ale". Wyznaję to z bólem, jednak książka ta wydała mi się nudniejsza w porównaniu do swoich poprzedniczek. Nie chcę być źle zrozumiana - nie jest ona nudna, jest po prostu nudniejsza, przy czym trzeba pamiętać jak mistrzowsko Richelle Mead prowadzi wartką akcję... I tu właśnie leży ta moja, wspomniana już zagwozdka, bo może już umiem, dzięki doświadczeniu, przewidywać, akcję, albo naprawdę trochę wyrosłam z tych klimatów... Naprawdę trudno mi uwierzyć w inne powody mojej oceny w tym względzie.

Podsumowując: książka jest bardzo dobra, dla oddanego czytelnika z pewnością obowiązkowa (mimo moich rozważań), świetna na długie ciemne jesienne wieczory :).

Moja ocena: 7,5/10

Buziaki, Patsy!

poniedziałek, 18 listopada 2013

Muzyczny Poniedziałek V



Dzisiaj kolejny Muzyczny Poniedziałek. Inspiracji do recenzji nadal brak, a deficyt czasu raczej w tym względzie nie pomaga... ;).

Zespół The Civil Wars nie jest mi obcy, ale muszę przyznać, że nie słucham ich twórczości zbyt często, prócz jednego niesamowitego wyjątku! "From This Valley" to piosenka nastrajająca pozytywnie, idealna na rozjaśnienie ponurości ogólnojesiennej :D (polecam również "Dust to Dust").


Miłego słuchania, Patsy!

poniedziałek, 11 listopada 2013

Muzyczny Poniedziałek IV



Kolejny Muzyczy Poniedziałek w oczekiwaniu na inspirację do napisania jakiejś recenzji...

James Blunt jak dla mnie na dłuższy czas wyszedł z obiegu, dopiero po odsłuchaniu utworu "Bonfire Heart" pochodzącego z jego najnowszego albumu, przypomniałam sobie jak bardzo lubię tego artystę! 
Zapraszam do odsłuchania :D!

Oficjalna wersja z napisami:

Wersja na żywo, która podoba mi się o wiele bardziej :)



Buziaki, Patsy.

poniedziałek, 14 października 2013

Muzyczny Poniedziałek III



Kolejny Muzyczny Poniedziałek z rzędu, widocznie łatwiej jest mi się zabrać do tego typu postów, niż do recenzji ;P.

Dzisiaj chciałabym się z Wami podzielić utworem, który bardzo szybko zyskał dużą popularność. "Royals" to świetna piosenka, głos Lorde zdecydowanie wyróżnia się na dzisiejszym muzycznym rynku . Słuchałam również jej innych utworów i także przypadły mi do gustu :D. 

Zapraszam do odsłuchania!



Miłego tygodnia, Patsy.

poniedziałek, 30 września 2013

Muzyczny Poniedziałek II



W dzisiejszym poście chciałabym podzielić się z Wami jednym z moich ulubionych utworów, który towarzyszy mi już od dłuższego czasu (3 lata?!). Pochodzi on z płyty "Light Me Up" zespołu The Pretty Reckless, którego wokalistką jest Taylor Momsen (Jenny z Plotkary ;D). Cały album, uważam za udany, mimo iż na tę chwilę jego brzmienia są dla mnie odrobinę za ciężkie. 

"Just Tonight" wprost uwielbiam w wersji akustycznej i taką się z Wami dziś podzielę.

***

A propos ostatniego posta byłam na filmie "Czas na miłość" - szczerze go polecam! Świetny, ciepły film, idealny na jesienną chandrę :P.

Buziaki, Patsy.

poniedziałek, 23 września 2013

Muzyczny Poniedziałek I



Postanowiłam wprowadzić na blogu trochę różnorodności i zapoczątkować serię dzielenia się z Wami czymś, co jest dla mnie tak samo ważne jak książki, a mianowicie (jak możecie się domyśleć) mam na myśli muzykę. 
W zamierzeniu co tydzień będę Wam prezentowała utwór lub cały album, który niedawno odkryłam lub taki, który już od dawna mi towarzyszy.
Mam nadzieję, że moje wybory spodobają się lub zainteresują chociaż niektórych z Was :D!

***
Dzisiejszy utwór należy do jednej z moich ulubionych piosenkarek - Ellie Goulding. Ma ona dość wyjątkowy głos, który prezentuje głównie w muzyce alternatywnej i popowej. "How Long Will I Love You" została nagrana do filmu "Czas na miłość" z Rachel McAdams i całkowicie mnie zauroczyła :)! 
Zapraszam do odsłuchania :D



Buziaki!

Ps. Z chęcią wysłuchałabym Waszych propozycji!

wtorek, 27 sierpnia 2013

Mia Marlowe "Dotyk złodziejki" ("Touch of a Thief")


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Tłumaczenie: Krystyna Kowalska
Data wydania: 6 marca 2013r.
Ilość stron: 310

Elementy fantastyczne: tak.

"Pikantny romans historyczny" ("Books Monthly") jest to określenie, według mnie, znacznie lepiej dopasowane do tej pozycji, niż "elektryzująca saga erotyczna" (opis wydawcy)... Myślę, że jest to zwykły zabieg, która ma na celu dostosowanie się do dzisiejszej mody książkowej, gdzie nie liczy się już za bardzo treść, a jedynie spełnienie obietnicy przeżyć na miarę "Pięćdziesięciu twarzy Greya" (nota bene nie czytałam i zamiaru takiego nie mam). Podsumowując: opis nietrafny. Jednak za bardzo ten PR-owy zabieg mnie nie obrusza, gdyż książka sama w sobie okazała się niezła oraz bardziej oryginalna niż się spodziewałam.

Anglia za panowania królowej Wiktorii - XIX wiek. Lady Viola jest znanym w Londynie Złodziejem z Mayfair. Z łatwością okrada bogatych, aby zachować pozory dobrostanu odpowiadającego pozycji jej rodziny. Jednak kiedy zostaje nakryta na gorącym uczynku postanawia przystać na propozycję nie do odrzucenia i razem z porucznikiem Greydonem Quinnem wyruszyć na poszukiwanie bezcennego kamienia - Krwi Tygrysa, który ma dla niego szczególne znacznie. Lady Viola skrywa jednak tajemnicę - nie tylko jej nowy współpracownik wywołuje u niej dreszcze, ale i drogocenne kamienie, które pod wpływem jej dotyku dzielą się swoją historią... 

Tą wspomnianą przeze mnie oryginalność, odnalazłam w dość ciekawie zarysowanych realiach historycznych. Wiktoriańska Anglia nie może być nudna! Myślę, że autorka dobrze zrealizowała to tło, w sposób interesujący, a zarazem naturalny oddając klimat tamtych czasów. Ten atut historyczny sprawia, że i bez pikanterii (rozmyślenia patrz akapit I),  byłaby to tak samo przyjemna dla mnie pozycja. 

Spodobał mi się również wątek detektywistyczny, czyli poszukiwanie i pogoń za brylantem. Został on dobrze zbudowany, niektórych konsekwencji można się było domyśleć, a inne były ciekawym zaskoczeniem. Powieść ta, według mnie powinna mieć zmienioną kolejność promowania, gdyż to nie wątek "erotyczny" sprawia, że jest ona przyjemna, tylko to że jest w niej ciekawe połączenie historii-tajemnicy-romansu. Naprawdę - nie pamiętam kiedy byłam tak zbulwersowana podstawą promocji książki...

To co nie przypadło mi do gustu, to niekiedy zauważalna sztuczność akcji, śmiesznie dziwne zbiegi okoliczności oraz "kobieca logika" głównej bohaterki, która sama musi wysnuwać wnioski, co rzutuje na całą jej postawę, zamiast po prostu wyjaśnić sytuację. Jednak niestety jest to dość często spotykane w literaturze typowo kobiecej, a szkoda...

Książkę uważam za przyjemną lekturę historyczno-detektywistyczno-romansową (już odpuszczam bój o opisy). Dobrze sprawdzi się jako urozmaicenie dnia, czy jako książkowy zapychacz czasu ;). Nie jest to pozycja wybitnie ambitna, więc ostrzegam tych bardziej wymagających!

Żałuję, że nie ma kontunuacji konkretnie losów Violi oraz Quinna, gdyż jestem ciekawa, jak ich losy mogłyby się potoczyć dalej ;D. 

Moja ocena: 6,5/10

Buziaki, Patsy.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Isabelle Laflèche "Kocham Nowy Jork" ("J'Adore New York")



Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tłumaczenie: Dorota Malina
Data wydania: 3 lipca 2013r.
Ilość stron: 388

Elementy fantastyczne: nie.

Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam czytać latem lekkie lub, jeśli to niemożliwe, chociaż przyjemne lektury. Bo wiadomo, że nie zawsze to co jest przyjemne jest również "lekkie". Przynajmniej w moim książkowym guście. Jak łatwo można się domyślić ulubionym wakacyjnym mixem będzie pozycja jednocześnie spełniająca te dwa wymagania. Nikogo chyba już nie zaskoczę końcowym wnioskiem tego wywodu, że "Kocham Nowy Jork" jest idealną letnią lekturą.

Trzydziestoletnia Catherine właśnie robi wielki krok naprzód w swojej karierze. Przenosi się z paryskiej kancelarii do Nowego Jorku, gdzie ma zamiar udowodnić swoją wartość i dzięki temu awansować na stanowisko partnera. Jednak nie oczekiwała tak wielu trudności, niekoniecznie związanych z prawem... Ciągłe złośliwe plotki, głupie wpadki oraz nowe życie w wielkim mieście, które "nigdy nie śpi" nie są dokładnie tym na co Catherine była przygotowana. Kiedy praca zaczyna męczyć, na miłość nie poświęca się wystarczającej ilości czasu, a podjęte decyzje wydają się nieodwracalne zawsze można wtłoczyć życie promyk nadziei, optymizmu oraz francuskiego szyku, najlepiej w wydaniu Diora.

To co urzekło mnie w tej książce najbardziej to świetne akcenty modowe jak i francuskie. Nadały one pozycji świetny, oryginalny klimat. Catherine jako wielka fanka mody nie pozwala nam o niej zapomnieć, wyraźnie ją ona fascynuje, co w niewielkim i bardzo naturalnym stopniu przechodzi na czytelnika. Francuskie wstawki nadają pozycji szyku (dziwnie mi używać tego słowa w stosunku do książki) co jest czymś wyjątkowym.

"Kocham Nowy Jork" jest książką bardzo wciągającą, idealną na leniwe dni, czy chwilę relaksu w te bardziej zapracowane. Autorka posługuje się prostym, jednak nadal interesującym językiem, dzięki czemu z łatwością śledzimy akcję. Dobre opisy pozwalają również na zrozumienie głównej bohaterki, którą mimo, iż nie jest w "moim typie" bardzo polubiłam.

Miła wiadomość jest taka, że rozłąka z Catherine nie potrwa długo, gdyż kolejna część "Kocham Paryż" nadchodzi :D!

Moja ocena: 8/10

Buziaki, Patsy.

piątek, 12 lipca 2013

Richelle Mead "Złota lilia" ("The Golden Lily")


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Tłumaczenie: Monika Gajdzińska
Data wydania: 13 lutego 2013r.
Ilość stron: 432
Tom w serii: 2

Elementy fantastyczne: tak

Richelle Mead należy do grona moich ulubionych autorek. Pokochałam ją, kiedy jeszcze echa zmierzchowej fali obrodziły w wysyp książek wampirycznych na rynku, jednak jako jedna z niewielu autorek, a może i nawet jedyna, pozostała ze mną do dziś. Mimo, iż moja gorączka na ten rodzaj literatury przeminął, przed Richelle Mead zawsze mam otwarte drzwi mojej biblioteczki. W żadnym wypadku więc, nie mogłam sobie odmówić "Złotej lilii", i UWAGA, UWAGA nie zawiodłam się!

Praca Sydney, nastoletniej alchemiczki, nie jest łatwa. Musi się ona opiekować morojką Jill, której bezpieczeństwo jest gwarantem rządów nowej królowej. Jednak nie tylko ona wlicza się do obowiązków Sydney. Jednym ze zmartwień dziewczyny jest jej wzrastająca zażyłość z morojami i dampirami, która nie powinna mieć miejsca, przynajmniej w tak duży stopniu. Alchemiczka ma problem z zachowaniem profesjonalnego dystansu, z którego słynie. Wyjątkowe problemu sprawia jej w szczególności Adrian, przystojny moroj... Na dodatek nauczycielka historii zmusza Sydney do nauki magii, która jest kolejnym zakazem na alchemiczej etycznej liście. Oddanie nauce, nie pozwala jednak dziewczynie na zwykłe porzucenie przedmiotu.
Mocno ugruntowane zasady i przyzwyczajenia zaczynają się wykruszać pod wpływem nowych życiowych doświadczeń Sydney.

Richelle Mead jak zwykle zaserwowała miłą lekturę. Na szczególną pochwałę zasługuje, moim zdaniem, akcja, która nie pozwala na odczucie jakiejkolwiek nudy. Wydarzenia (jak zwykle) niektóre są do przewidzenia, inne mniej, jednak w żadnym stopniu nie ujmuje to przyjemności, z jaką się je odkrywa. Mimo, iż nie jest to na pewno "wyższa" literatura, autorka świetnie prowadzi wielowątkowość akcji, której wątki płynnie się przenikają, nie pozwalając, aby czytelnik odczuł jakikolwiek niewyjaśniony wstrząs.

Autorka dzięki zręcznym dialogom oraz prostemu językowi uzyskuje świetny efekt. Pozycja ta jest przyjemna, wciągająca oraz dobrze zapadająca w pamięć. Mimo, iż niektórzy z bohaterów moją irytujące cechy, wszystkich z nich szczerze polubiłam. Myślę, że sentyment również ma na to wpływ, gdyż muszę przyznać, jestem zakochana w Akademii Wampirów, a jakakolwiek jej kontynuacja to miód na moje czytelnicze serce!

Podsumowując: bardzo polecam tę pozycję! Szczególnie fanom pisarki, tym którzy się z nią jeszcze nigdy nie spotkali gorące do tego zachęcam!

Moja ocena: 8,5/10

Buziaki, Patsy.


wtorek, 9 lipca 2013

Gennifer Albin "Przędza" ("Crewel")


Tłumaczenie: Łukasz Małecki
Data wydania: 17 kwietnia 2013r.
Ilość stron: 392

Elementy fantastyczne: tak

Jeszcze nigdy nie podchodziłam do napisania recenzji po tak długim czasie od samej lektury. Nie potrafię nawet dokładnie określić, czym zostało to spowodowane, bo "Przędza" była nad wyraz przyjemną pozycją... No cóż, potraktuję tę sytuację jako mały eksperyment dotyczący "terminu ważności" emocji związanych z tą książką, chociaż już w trakcie pisania tych słów, wiem, że jest on jeszcze aktualny ;).

Tajemniczy świat Arrasu kontrolowany jest przez bezkompromisową Gildię, która dzięki Kądzielniczkom ma wpływ na ludzkie losy. Począwszy od tego co mają na stołach, a na samej śmierci skończywszy. Do tych wielkich dla człowieka zmian, wystarczy jeden ruch na przędzy. Jednocześnie kobiety te nie mają prawdziwej władzy, są wykorzystywane przez wyższe władze, które drastycznie rozprawiają się z jakimikolwiek próbami samodzielności, w zamian otrzymując jedynie ładne stroje i sztuczną gloryfikacje społeczeństwa. Do tego brutalnego wewnętrznego światka trafia, wbrew swojej woli, szesnastoletnia Adelice, która mimo poświęcenia swoich rodziców, podczas egzaminu ujawnia swój niesamowity dar. Dziewczyna trafia do świata pełnego kłamstw i obłudy, gdzie miłość jest zagrożeniem, a talent może być ratunkiem, albo wyrokiem śmierci.


Obraz hiszpańskiej malarki Remedios Varo przedstawiający kobiety tkające płaszcz Ziemi, był inspiracją dla autorki do powstania "Przędzy".

Przedstawiam to dzieło, gdyż niesamowita oryginalność tej pozycji to, według mnie, jej największa zaleta. Gennifer Albin stworzyła zupełnie nową alternatywną rzeczywistość, której genezę można dostrzec właśnie w tym obrazie. Z pozycji czytelnika, oceniam ten zabieg przedstawienia inspiracji za bardzo ciekawy! Sama autorka zaprezentowała je na swoim blogu. Zapraszam tu jeśli ktoś jest zainteresowany :D.

W "Przędzy" spodobały mi się również bardzo ciekawie zarysowane postacie. Każdy z bliżej nam przedstawionych bohaterów jest "wyraźny", ma swój wyjątkowy charakter, dzięki czemu jest łatwiejszy do wyobrażenia. Dzięki temu możemy lepiej zrozumieć decyzje, jak i zachowania postaci, nawet tych, których nie jest nam dane darzyć sympatią.

To co może się nie spodobać bardziej wymagającym czytelnikom, to użycie znanego nam wszystkim motywu "dwóch chłopaków", co mnie osobiście w przypadku tej powieści, za bardzo nie drażniło, ale ostrzegam!

Pozycję tę oceniam bardzo dobrze: jest wciągająca, akcja cały czas trzyma w napięciu, a ciekawe zakończenie nie pozwala nam na nie rozmyślanie o przyszłości bohaterów.

Moja ocena: 8,5/10

Pozdrawiam, Patsy!

środa, 5 czerwca 2013

Andre Norton (Alice Mary Norton) "Świat Czarownic" ("The Witch World")


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Tłumaczenie: Ewa Witecka
Data wydania: 23 stycznia 2013r.
Ilość stron: 336

Elementy fantastyczne: tak

Muszę przyznać, że do lektury tej książki najbardziej skłoniła mnie sama autorka. Jej wyraźne zasłużenie w tworzeniu samego gatunku fantasy jak i szeroka bibliografia, przyciągnęły mnie niczym magnes. Sama zapowiedź akcji nie zainteresowała mnie jakoś specjalnie, choć doceniłam jej wyjątkowość. 
Niestety książka ta nie powaliła mnie na łopatki, nawet mimo moich szczerych chęci. Na pewno nie nazwałabym jej nieprzyjemną lekturą, ale uczucie zawiedzenia jest nieodparte.

Simon Tregarth trafia do tytułowego Świata Czarownic po tym jak postanawia uciec od swoich wrogów. Obiecana tajemnicza rzeczywistość zostaje mu przedstawiona jako miejsce, w którym będzie się czuł najlepiej, stworzone dla niego. Bohater trafia do świata ogarniętego wojną spotykając na swojej drodze tajemniczą kobietę, którą postanawiam uratować. Okazuje się, że jest ona jedną z czarownic, które zasiadają na najwyższych stanowiskach, skąd kierują losami krainy. Tylko kobiety posiadają umiejętność posługiwania się magią, co jest ich wielką przewagą w toczącej się wojnie. Jednak nie wszystkie intrygi mogą być przez nią kontrolowane. 

Na plus tej pozycji z pewnością działa jej oryginalność. Autorka stworzyła od podstaw świat, w którym władza należy do kobiet, dzięki ich wyjątkowemu darowi, którym jest magia. Postawienie na takim "piedestale" jednej płci jest dość rzadko spotykanym zjawiskiem jeśli mowa o książkach fantasy. Co ciekawe myślę, że takie wyróżnienie, mogło być spowodowane życiowym doświadczeniem autorki, która wydając tę pozycję w roku 1963, ukrywała się pod męskim pseudonimem. Jednak nie zważając nawet na ten wątek biograficzny, myślę, że jest to dość wyjątkowy pomysł.

To co nie spodobało mi się w tej pozycji to między innymi narracja, która według mnie sprawdziłaby się lepiej jako pierwszoosobowa, przez to, czytelnik ma dość powierzchowną wizję bohaterów, z którymi nie ma okazji się poznać. Jednak tym co zdziwiło mnie najbardziej jest dziwna nieproporcjonalność tej pozycji. W pewnych momentach autorka w jednej chwili przeskakuje długi okres czasu, jednocześnie nie zaznaczając jak długi on był. Jest to, według mnie, dość mylące, a nawet irytujące. Co dziwne również same wydarzenia są dość nierówne: ponad połowa książki zajmują zdarzenia, która mogłaby się dziać na przestrzeni roku, podczas gdy druga połowa to tak naprawdę jedna wojenna wyprawa. Nie przypadło mi to do gustu.

Podsumowując książka nie spełniła moich oczekiwać, myślę, że przez obietnicę jaką dała mi sama autorka wyidealizowałam sobie tę pozycję widocznie za bardzo. Nie przekreślam jeszcze szans na ponownie spotkanie, ale myślę, że warto przeczytać fragment tej pozycji, zanim się po nią tak naprawdę sięgnie.

Moja ocena: 5,5/10

Buziaki, Patsy!

wtorek, 2 kwietnia 2013

Kimberley Freeman "Wzgórze Dzikich Kwiatów" ("Wildflower Hill")


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Tłumaczenie: Anna Nowak
Data wydania: 3 października 2012r.
Ilość stron: 506

Elementy fantastyczne:  nie

Rzadko zwracam uwagę w moich recenzjach na to, co czasem najpierw, przykuwa moją uwagę w książkach. Mianowicie okładka oraz tytuł. Chciałam poruszyć ten temat, gdyż w tej kwestii nie mam do prezentowanej dziś pozycji żadnych zastrzeżeń. Spokojna, wręcz relaksująca okładka oraz pasujący do niej, intrygujący tytuł to idealna zachęta do zapoznania się z tą książką. I jak się okazuje, również świetna jej zapowiedź.

Akcja książki rozgrywa się dwutorowo, więc mamy szansę poznać "z bliska" dwie historie: pierwsza z nich rozgrywa się od roku 1929r. przedstawiając historię młodej dziewczyny Beattie, która zachodzi w ciążę ze swoim żonatym kochankiem, okazuje się, że jest to dopiero początek dramatu. Druga opowieść również nie zaczyna się szczęśliwie, w roku 2009r. primabalerina Emma doznaje kontuzji, która może całkowicie wykreślić ukochany balet z jej życia oraz sprawić, że na jaw wyjdą wszystkie prywatne zaniedbania. Te dwie historie są bardzo różne, a jednocześnie wiemy o ich bardzo ważnym łączniku: Emma jest wnuczką Beattie, który okazuje się kluczowym, w rozwiązaniu tajemnicy, która na przestrzeni lat została głęboko ukryta. Pięknym tłem dla tej pozycji są widoki Tasmanii, która nie jest zbyt często wykorzystywana przez pisarzy.

Mimo, że podział akcji tego typu (na dwie bohaterki) nie jest czymś z reguły mylącym, autorka postanowiła pomóc czytelnikowi jeszcze bardziej, zmieniając rodzaj narratora. Dla Beattie przeznaczyła trzecioosobowego, a dla Emmy pierwszo. Muszę przyznać, że wpłynęło to również na urozmaicenie formy książki, dzięki temu łatwiej było odczuć różnicę między obiema relacjami.

To co (oprócz okładki i tytułu) już na początku książki przypadło mi do gustu i wpłynęło na dobre pierwsze wrażenie to na pewno dobry styl, lekkie pióro autorki, oraz uwiecznienie: wciągającą akcją. Kimberley Freeman utrzymała te dobre notowania przez całą lekturę, jedynie momentami wprowadzając (pewnie potrzebne) bardziej spokojne momenty, nie określiłabym ich jednak jako nudne. Autorka w akcję postanowiła wpleść również dość ważne dla epoki Beattie tematy jak nietolerancja czarnoskórych, niższa pozycja kobiet, czy zapowiedź II wojny światowej, które z pewnością nadały tej pozycji bardziej poważny ton.

Jestem wielką fanką głównie książek w miarę lekkich, które pozwalają na urozmaicenie relaksującego momentu. Więc bardzo się cieszyłam kiedy okazało się, że tę pozycję mogę zaliczyć to tego grona, a na dodatek umieścić ją w nim dość wysoko.

Moja ocena: 9/10

Buziaki, Patsy.

sobota, 9 marca 2013

Lepiej póżno niż później... WYNKI KONKURSU!



Na wstępie bardzo przepraszam, za tak późne rozwiązanie konkursu i ogólny brak aktywności na blogu ;(!

Konkurs wygrała Patka! Gratulacje (immienniczce ;)! Mail już wysyłam.

Pozdrawiam, Patsy.

piątek, 22 lutego 2013

Licia Troisi "Wojny Świata Wynurzonego. Tom III. Nowe królestwo" ("Le guerre del Mondo Emerso. III Un nuovo regno")


Wydawnictwo: Videograf II
Tłumaczenie: Zuzanna Umer
Data wydania: 14 stycznia 2009r.
Ilość stron: 456
Tom w serii: 3

Elementy fantastyczne: tak

Czasem przychodzi mi na myśl, co gwarantuje książce światową sławę. Z chęcią podam tutaj przykład książki pt. "Pięćdziesiąt twarzy Greya", której, od razu zaznaczę, nie czytałam. Wystarczyło mi jednak posłuchać czy zapoznać się z opinią osób, które darzę szacunkiem, aby stwierdzić, że w pozycji tej nie ma nic specjalnego, nic dzięki czemu można by ogłosić ją "dziełem literackim" na miarę którego została wypromowana. A jednak, przecież do rąk ludziom jej nie wciskano i tak oto stała się bestsellerem, podczas gdy niekiedy inne, wartościowe książki, stoją sobie grzecznie na półkach i czekają, Nie tylko ze względu na przedstawianą dziś przeze mnie książkę przedłużam ten wywód, ale uświadomiłam sobie dzięki niej, że nie rozumiem dzisiejszego ogólnego (jeśli w ogóle on istnieje) gustu literackiego... Ale może o tym innym razem.

Z tego dość obszernego wstępu na pewno można wywnioskować jedno - uważam, że "Nowe królestwo" (jak i cała trylogia) zasługuje na znaczne większe zainteresowanie na dzisiejszym, niekiedy zagmatwanym dla mnie, rynku literackim.

Zadanie nie jest łatwe. Obalenie planu Sekty Zabójców dotyczącego wskrzeszenia tyrana Astera jest jednak niezaprzeczalnym priorytetem. Plan obejmuje działanie na kilku frontach, a jego koordynacja, zależeć ma niekiedy, tylko i wyłącznie od szczęścia.
Jedyna nadzieja tkwi w zagubionym talizmanie mocy, który jako jedyny może powstrzymać powrót tyrana. W tym celu na poszukiwania wyruszają młody czarodziej Lonerin oraz legendarny, już jednak zapomniany, bohater Świata Wynurzonego Sennar. Jednak, aby wygrać najważniejszą bitwę będzie potrzebna bestia, która dzięki truciźnie została zaszczepiona w Dubhe. Bestia, której opanowanie jest dla dziewczyny coraz trudniejsze, a jedynym ratunkiem, może okazać się tylko śmierć.

"Nowe królestwo" bezproblemowo utrzymuje świetny poziom swoich poprzedniczek. Muszę nawet przyznać, że jest naprawdę bardzo dobrym zakończeniem całej trylogii. Zawiera w sobie to wszystko, co podczas mojej podróży z twórczością Lici Troisi mnie oczarowało: wartka akcja, świetnie wykreowane postacie oraz sam, stworzony przez autorkę, świat. A są to jedynie zalety z samego szczytu mojej listy zachwytu :D. Nie chcę się tu zbytnio powtarzać, bo to samo oczarowało mnie już w "Sekcie Zabójców" oraz "Dwóch wojowniczkach", ale pomijanie takich fundamentalnych elementów uwłaczałoby tej pozycji.

Lubiana przeze mnie forma przedstawienia akcji, również  i w tej części została zachowana co niezmiernie ułatwia czytelnikowi poruszanie się na wielowymiarowej płaszczyźnie wydarzeń. Trudno mi nawet wyobrazić sobie, jaki chaos zapanowałby bez takiego podziału, bo muszę zaznaczyć, że w tej książce naprawdę dużo się dzieje.

"Wojny Świata Wynurzonego" są świetną trylogią, która z pewnością zasługuje na większy rozgłos w tej wszechobecnej erze fantastyki. Jestem również pewna, że nie będą one jedynym punktem na liście moich przygód z Licią Troisi.

Moja ocena: 9/10

Serdecznie polecam, Patsy!

sobota, 9 lutego 2013

Przyczepiło się vol. 1


Przyczepiło się do mnie i to porządnie! Od kilku dni nie mogę po prostu się od tej piosenki oderwać :D
Mam nadzieję, że komuś się również spodoba ^^
Patsy

Ps. Przypominam o konkursie do 16 lutego :)

czwartek, 24 stycznia 2013

KONKURS! Xinran Xue "Wiadomość od nieznanej chińskiej matki. Opowieść o miłości i stracie"





Witam!
Z przyjemnością zapraszam Was wszystkich do konkursu, w którym możecie wygrać książkę  Xinran Xue "Wiadomość od nieznanej chińskiej matki. Opowieść o miłości i stracie"! Rozdanie to organizuję dzięki wydawnictwu Świat Książki (Weltbild).

Aby wziąć udział w konkursie należy obowiązkowo:
- napisać komentarz pod tym postem, w którym wyrażacie chęć wzięcia w nim udziału,oraz podać w nim Wasz adres e-mail,
- być obserwatorem mojego bloga (http://patsy-books.blogspot.com/) - koniecznie napiszcie nazwę nicka, pod którym mnie obserwujecie!


Aby uzyskać dodatkowe szanse w konkursie:
- należy napisać komentarz pod moją recenzją książki. Musi mieć on oczywiście jakieś sensowne, merytoryczne brzmienie ;) (+1 los)
- jeśli już przed konkursem byłeś/aś moim obserwatorem (+1 los),
- napisać o konkursie na swoim blogu (+2 losy)

To tyle! 

Konkurs trwa do 16 lutego do godziny 23:59 :)

Buziaki, Patsy!

niedziela, 20 stycznia 2013

Xinran Xue "Wiadomość od nieznanej chińskiej matki. Opowieść o miłości i stracie" ("Massage form an unknown chinese mother")


Wydawnictwo: Świat Książki
Tłumaczenie: Joanna Hryniewska 
Data wydania: 12 września 2012r.
Ilość stron: 270

Elementy fantastyczne: nie

Chiny - jak dla mnie kraj zagadka, nie tylko dlatego, iż mimo wysokiej pozycji na świecie oraz długiej historii, kraj, w którym nadal panuje okrutny reżim. Szybki rozwój zwłaszcza w dziedzinie eksportu (made in China oczywiście), nie obejmuje całego państwa, którego ogarnięcie, wydaje się nawet trudne do wyobrażenia. Niektóre prowincje funkcjonują zapomniane jeśli chodzi o jakiekolwiek wsparcie, czy potrzebny rozwój np. szkól, czy ogólnodostępnej opieki.

Raz na jakiś czas prawdziwe historie docierają do ogólnoświatowych mediów; dotyczą one najczęściej braku wolności słowa oraz innego rodzaju ograniczeń. Jednym z nich jest polityka jednego dziecka. Co tu dużo tłumaczyć - ogólne prawo stanowi, że na rodzinę może legalnie "przypadać" jedno dziecko (są od tego prawa wyjątki), jest to pomysł rządu na rozwiązanie zbyt szybkiego przyrostu naturalnego. Władz nie obchodzi jego płeć, czyli to co dla większości niemiastowej  ludności jest najważniejsze. 

Bo jak ciężko pracować może jedyna córka? Jak może przedłużyć nazwisko rodowe? Jak utrzymać rodzinę? Te aspekty nie obchodzą rządzących. Jednak dla ludzi biednych, czy po prostu niezamożnych jest to problem, który w jakiś sposób trzeba rozwiązać. Właśnie - problem. Dziewczynka jako pierwsze dziecko jest problemem. Wspomniane już przeze mnie grupy, głównie wieśniaków, nauczyły się już "żyć" z tym problemem - "żyć", bo rozwiązaniem jest porzucenie, czy po prostu zabicie dopiero co narodzonego dziecka. W żadnym wypadku nie jest to potępiane przez otoczenie, bo jak może? Przecież praktykowanie czegoś od lat nie może być złe, tak jakby zwyczajnie weszło ludziom w krew.

Jednak nie można zapomnieć o najważniejszym. O matkach. To one noszą swoje dzieci przez 9 miesięcy, czekają na nie. A przez brutalności tradycji, przyzwyczajeń, czy po prostu wygodę, ich potomstwo jest im brutalnie zabierane. Właśnie przez siłę tych matek, a może i słabość innych, niektórym dziewczynkom udaje się przeżyć. Może dotrzeć do nowych wspaniałych rodzin, a może i niestety podzielić w przyszłości los własnej matki. 

Matczyna więź jest silna, czasem pozwala na ten ostatni, często heroiczny ruch, zrobienia wszystkiego, dla dobra dziecka. Jednak co najważniejsze cały czas trwa. Taką wiadomość próbuje przekazać Xinran wszystkim porzuconym, adoptowanym chińskim córkom, że mają one swoją historię, matkę, która je kochała, ale z jakiegoś powodu musiała rozstać się z własnym dzieckiem. Jest to też piękne świadectwo dla każdego, pokazujące nie tylko smutne oblicze polityki jednego dziecka, ale i miłość matki, która nigdy nie umiera.

Moja ocena: 8,5/10

Buziaki, Patsy.

*****
Już teraz zapraszam na konkurs, w którym do wygrania będzie właśnie ta książka :D! Post pojawi się za kilka dni!

środa, 2 stycznia 2013

Jenny Downham "Zanim umrę" ("Before I Die")


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Tłumaczenie: Monika Gajdzińska
Data wydania: 16 kwietnia 2009r.
Ilość stron: 272

Elementy fantastyczne: nie

Zatrzymałam wzrok na tej książce trochę czasu przed tym, zanim tak naprawdę po nią sięgnęłam. Moją pamięć odświeżył nadchodzący film, oparty na tej historii. Mimo, iż zwiastun sam w sobie mnie nie "powalił", doprowadził on do tego, że zdecydowałam się przeczytać tę książkę. Bardzo się cieszę, że to zrobiłam, gdyż pozycji, która tak bardzo poruszyła moją wrażliwą (nie tak ukrytą) część nie czytałam od dawna. Jestem przekonana, że każdy od czasu do czasu, potrzebuje takiego otrzeźwienia, czy to w postaci książki, czy filmu (w żadnym wypadku w prawdziwym życiu), aby uświadomić sobie kiedy naprawdę można się załamać.

Tessa ma 16 lat i niedługo umrze. Długoletnie leczenie białaczki, nie dało jej szansy na długie życie. Tessa postanawia wykorzystać ostatnie miesiące swojego życia na zrealizowaniu listy. Jedne z punktów są dość drastyczne, a inne z kolei reprezentują marzenia większości z nas. Dziewczyna podejmuje starania, aby jak najszybciej zrealizować swoją listę - już w dzień jej stworzenia, chce zrealizować punkt pierwszy - seks, jednak jej stan może przeszkodzić w zrealizowaniu planu. Droga do śmierci nie jest dla niej łatwa, wyniszczony chorobą i leczeniem organizm, nie daje zapomnieć o tym przez co przechodzi.  Mimo, iż czasem tego nie dostrzega, Tessa ma wspaniałą rodzinę, dobrą przyjaciółkę oraz nowo poznanego kandydata na chłopaka, którzy pomogą jej spełnić marzenia jak i sprawić, aby ten czas został zapamiętany.

Książka ta poruszą dość trudną tematykę jaką jest śmierć. Na dodatek śmierć nastolatki, która od wielu lat nie ma normalnego życia przez chorobę. Jest to naprawdę trudna mieszanka, którą postanowiła przedstawić Jenny Downham. Najgorsze w tej historii jest to, że nie jest ona nieprawdopodobna. W naszym dalszym, czy bardzo bliskim otoczeniu, na pewno możemy spotkać się z osobą lub historią o niej, która odeszła za wcześnie lub która już w młodym wieku musi walczyć o życie. Może to nawet spotkać nas samych. Myślę, że uświadomienie sobie tego wszystkiego boli najbardziej. Gdyż właśnie ten młody wiek, sprawia, że widzimy w tej chorobie niesprawiedliwość, coś na co sobie nie zasłużyliśmy i na dodatek coś, z czym nie możemy wygrać. Pozycja ta mimo wspomnianej trudnej tematyki, jest prosta w odbiorze, co nadaje jej jeszcze bardziej "młodzieńczy" wygląd.

W czasie, jak i po przeczytaniu tej książki, nie opuszczały mnie myśli o śmierci oraz co po niej następuje. Główna bohaterka w swoich rozmyśleniach niekiedy również poruszała ten problem, jednak nie bała się tak bardzo samego odejścia z tego świata, tylko chciała doczekać kilku kluczowych momentów nadchodzących w jej życiu, pozostało jej jednak tylko śnicie o nich. Jednym z tematów moich rozmyśleń, było to czy warto wiedzieć kiedy się umrze - śmiercią niespowodowaną chorobą. Ja bym nie chciała, gdyż oczekiwanie na ten moment, byłoby dla mnie za trudne, wiedziałabym, że mogę poczekać z czymś ważnym, odłożyć to na później, bo jeszcze mam na to czas. Wolę utrzymywać w swojej świadomości to, że mogę umrzeć w każdej chwili, co, kiedy mówię to na głos, zawsze wywołuje falę dziwnego zaprzeczenia, a przecież jest to prawda.

Mimo, iż jest to historia nieszczęśliwa, wnosi ona w nas radość, z tego, że żyjemy, nie musimy robić listy, bo mamy nadzieję na to, że doczekamy punktów z niej w momencie, w którym spotkamy je w naszym życiu.
Polecam tę książkę każdemu, gdyż myślę, że co jakiś czas, musimy spojrzeć na swoje życie z perspektywy tego, że nie trwa tyle ile byśmy chcieli.

Moja ocena: 8,5/10

Buziaki, Patsy!

Ps. Dołączam zwiastun filmu, jednak zaznaczam, że nie jest on również zapowiedzią książki :D.