poniedziałek, 19 października 2015

Richelle Mead "Kroniki krwi 5. Srebrne cienie" ("Silver Shadows")


Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Tłumaczenie: Monika Gajdzińska
Data wydania: 14 października 2015r.
Ilość stron: 368
Tom w serii: 5

Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo tęsknię za światem Akademii Wampirów oraz bohaterami stworzonymi przez Richelle Mead, do momentu, w którym zaczęłam czytać "Srebrne cienie". Z pewnością większość z nas zna to uczucie, które towarzyszy czytaniu dłuższych serii książek - miłe powitanie, wrażenie jakbyśmy wcale tego świata nie opuszczali oraz swego rodzaju komfort powrotu do czegoś tak dobrze nam znanego... Dla mnie książki Richelle Mead stały się właśnie czymś takim. 

Opis:
Sydney podjęła decyzję, by ufać swojemu sercu i intuicji, a nie naukom wpajanym od dziecka przez alchemików. Jednak zapłaciła za to najwyższą możliwą cenę. Gdy zwierzchnicy odkryli prawdę o jej uczuciach, najgorszy scenariusz stał się nieunikniony. Odizolowana od świata, oddzielona od rodziny, przyjaciół oraz ukochanego mężczyzny będzie musiała podjąć walkę o tożsamość. Pozostanie wierną własnym ideałom okaże się jednak szalenie trudne w otoczeniu, gdzie z trudem można odróżnić wrogów od tych, którym warto zaufać, a przetrwanie każdego dnia jest wyzwaniem. Sydney wierzy, że przyjaciele zdołają ją ocalić. Ale czy pomoc nadejdzie w porę?

"Srebrne cienie" w żadnym stopniu mnie nie zawiodły. Muszę nawet przyznać, że była to jedna z lepszych książek serii "Kroniki krwi", która jest niejako kontynuacją mojej ukochanej "Akademii Wampirów". Nie wszystkich bohaterów polubiłam, jednak na szczęście, stało się to dzięki ich świetnemu wykreowaniu. Dojrzewanie oraz zachowanie bohaterów, a także bardzo dobre przedstawienie związków i relacji międzyludzkich to już chleb powszedni w tych książkach, jednak nie jest to wystarczający powód, żeby o nich nie wspomnieć ;).

Kolejnym, już stałym, atutem, który nie sposób pominąć, jest świetna akcja. Mało jaka książka, trzyma mnie w napięciu tak jak te wychodzące spod pióra Richelle Mead. Nie wiem dokładnie jak autorka to robi, ale znakomicie udaje jej się zaangażować czytelnika, z łatwością grając na jego wrażliwych emocjach. Często wykorzystywanym przez nią zabiegiem są zwroty akcji, które dosłownie przyprawiają o szybsze bicie serca oraz mini zawały kategorii czytelniczej.

Tak jak i w przypadku poprzednich tomów, miałam kilka zastrzeżeń, jednak nie miały one zbyt dużego wpływu na ogólne wrażenie. Świat wykreowany przez Richelle Mead rządzi się swoimi własnymi regułami oraz hierarchią. Relacje między "gatunkami" (morojami, dampirami itd.) bardzo mnie irytują, jednak już dawno pogodziłam się z tym sposobem prowadzenia akcji. Co odrobinkę mnie rozczarowało, to zakończenie (a przynajmniej jego część), którego z łatwością można się było spodziewać, jeśli ma się już na kocie kilka książek autorki.

"Srebrne cienie" uważam za pozycję bardzo udaną. Autorka i tym razem nie zawodzi, zostawiając czytelnika ze (satysfakcjonująco) zszarganymi nerwami oraz jednoczesną ekscytacją oraz smutkiem na myśl, że przed nami ostatni tom serii "Kronik krwi", po który z pewnością sięgnę!

Moja ocena: 8,5/10

Recenzje wcześniejszych tomów serii "Kroniki krwi" (niejako kontynuacji "Akademii Wampirów")
1. "Kroniki krwi"
2. "Złota lilia"
3. "Magia indygo"
4. "Serce w płomieniach"

Miłego tygodnia, Patsy :)

1 komentarz:

  1. O kurcze, a ja nawet pierwszej części nie miałam okazji poznać, a tu już tyle tomów!

    OdpowiedzUsuń